Ile razy w swoim życiu usłyszałaś/eś lub sama wypowiedziałaś/eś te słowa?

Ja usłyszałam je setki razy i to nie tylko z racji wykonywanego zawodu, choć w gabinecie pewnie najczęściej. Pacjent zgłaszający się po raz pierwszy do dietetyka coraz rzadziej jest osobą, która nie próbowała rozmaitych pomysłów żywieniowych.

Te słowa, że żadna dieta nie działa, wykorzystywane są w przeróżnych sytuacjach życiowych, choćby podczas mierzenia ubrań w sklepowej przymierzalni. Ileż razy po w pierwszej kolejności zasłyszanych stęknięciach związanych z próbą wbicia się w pożądany rozmiar ubrania, a nawet trzaskach związanych z tym, że owo ubranie zaprotestowało, pada stwierdzenie między mierzącą a doradzającą: „Przynieś większy rozmiar.. bo kurcze coś tę ostatnią dietę o dupę rozbić, a w zasadzie to żadna nie wychodzi, bo jeśli nawet się schudnie, to i tak później się tyje”.

Najczęściej dieta pojmowana jest jako pewien hmm.. epizod żywieniowy. Myślę, że epizod to dość dobre określenie. Dlaczego? Bo założenie jest takie: „podietuję się 10 dni, może miesiąc, no góra dwa”, „wylaszczę się na wakacje/wesele/chrzciny/urodziny etc., a później wrócę do starego/normalnego żywienia”.

Sama treść tych słów się wyklucza. Bo jak na długi okres czasu bądź nawet na zawsze miałoby działać coś, co jest tylko na chwilę? Dieta to nie tak, jak w potocznym rozumieniu, chwilowa zmiana nawyków żywieniowych, a później powrót do starego, czy jak kto woli „normalnego” jedzenia. Dieta to główny element zdrowego stylu życia.

Zatem droga Czytelniczko, drogi Czytelniku, mówimy o takiej zmianie na stałe. O tym, że gdy osiągniesz swój wymarzony cel, nieważne czy to na wesele, chrzciny czy urodziny, to później trzeba kontynuować, chcąc cieszyć się trwałymi efektami. Broń Boże nie mam na myśli dozgonnej diety redukcyjnej, a odpowiednie z niej wychodzenie przez zwiększoną podaż składników odżywczych.

Gdy uda mi się tę najważniejszą wiadomość przekazać Pacjentowi, gdy widzę, że na Jego twarzy maluje się zrozumienie, najczęściej w ciągu kilku chwil dochodzi jednak do stwierdzenia „To jak to? To kiełbasy/piwa/batona już nigdy??” lub niektórzy, bardziej bezpośredni pytają „A Pani (ja) nigdy nie je wyżej kalorycznych rzeczy?”.  Odpowiadając na pierwsze pytanie należałoby stwierdzić, że idealnie by było, bo wymienione produkty ani do szczęścia, ani tym bardziej do zdrowia nam potrzebne nie są.

Domyślam się jednak, że większość z osób będących na starcie swej nowej żywieniowej drogi, słysząc magiczne NIGDY zmniejszyłaby przynajmniej o 50% swoją motywację do zmian. Zatem staram się nie używać tego stwierdzenia, bo to nie jest tak, że jak ZDARZY się żywieniowa wpadka, to od razu mamy 2kg więcej i zalewa nas morze cellulitu. A odpowiadając na drugie pytanie, nie uważam, że dobry dietetyk nie może znać smaku kiełbasy, piwa czy batona choć osobiście wolę zjeść zamiast kiełbasy pieczeń z indyka, a batona zastąpić własnym wypiekiem. Z alkoholem sprawa prostsza, bo przyświeca mi cel nadrzędny w postaci wykarmienia małego mlekopijcy.

Reasumując. Wszystko zależy od tego jak do tej DIETY podejdziesz. Jeżeli chcesz osiągnąć swój cel. Jeżeli chcesz, żeby ten cel pozostał na zawsze, to wyrzuć ze swojej podświadomości przekonanie, że nadchodząca DIETA jest chwilowa. Ta zmiana – ta DIETA – to zmiana na resztę Twojego życia. To nie będzie łatwe. Stwierdzam to z całą pewnością, ale z tą samą pewnością chcę Cię utwierdzić w przekonaniu, że ta zmiana jest możliwa do osiągnięcia. I jeżeli pozwolisz, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, to z przyjemnością Ci w tym pomogę!