Jeszcze do niedawna, będąc w ciąży, zastanawiałaś się jak to jest możliwe, że tak szybko luźne bluzki stają się opięte, a po chwili wyglądają jakby wróciła moda na odkryty pępek. Brzuch jak brzuch, akceptujesz jego wzrost z oczywistych przyczyn – mieszka w nim najważniejszy Lokator pod słońcem. Zastanawia Cię mocniej to, że skoro Lokator siedzi w brzuchu, to czemu rośnie też pupa, nogi, a nawet policzki.
Zdarzy się, że jesteś tą szczęściarą, która z porodówki wychodzi w dżinsach. Rozmiar sprzed 9 miesięcy, prezentujesz się tak, jakbyś była w szpitalnych odwiedzinach, a nie dźwigała w nosidełku swoje świeżo urodzone dziecię. Lecz, jeśli faktycznie tak było, śmiem twierdzić, że nie kliknęłaś w tego posta.
Wracacie razem do domu, pierwsze dni przynoszą same nowości, wszystko jest „pierwsze”. W natłoku wrażeń i narastającego zmęczenia potrzeby mamy schodzą na dalszy plan. Okazuje się, że reklama z różowiutkim, pachnącym bobaskiem ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Próbujesz z prędkością światła rozkminić potrzeby malucha. Co więcej, starasz się w tym być perfekcyjna, bo przecież oko mamy, babci, teściowej, kuzynki i sąsiadki patrzy.
Twój perfekcyjny dzień rozpoczyna się od jedzenia, ale nie Twojego, tak dobrze nie ma. Teraz najważniejszy jest potomek. Zatem nakarmisz, ale widzisz, że dalej coś mu nie pasuje, przebierasz. Nosisz, bujasz, ulało się, przebierasz. W międzyczasie rzucasz spojrzenie w brudne kąty. Maluch zamknął oczy, no to lecisz na odkurzaczu, lewą ręką wpychając ubrania do pralki. Okazuje się, że maluch jednak zamknął tylko jedno oko i wcale nie śpi, a dopomina się o następne karmienie. No to biegniesz, żeby zaspokoić Jego głód. Zjadł? Znakomicie, to teraz przebierasz, nosisz, bujasz, przebierasz.
Okazuje się, że nie ma co się brać za śniadanie, bo już po 12:00 i w sumie to pasowałoby jakiś obiad ugotować. W lodówce kiełbasa i kawałek ciasta. Szybka analiza, po kiełbasie malucha może boleć brzuch, muszę zjeść ciastko. Na obiad za mało, ale na teraz przekąska w sam raz.
Pakujesz swoje 4kg szczęścia w fotelik i bujacie się do sklepu. W sklepie okazuje się, że należy włączyć turbo przyspieszenie, bo nadchodzi nowa pora jedzenia.. dziecka. Ale mama też pomyślała o sobie i jedną ręką prowadząc wózek, drugą dźwigając torby, wpycha w usta drożdżówkę.
Po powrocie karmienie, przewijanie… Spoglądasz na zegarek. 15:40. Mąż za pół godziny będzie w domu. Dziecko nakarmione, przewinięte, lecisz do kuchni, ale po drodze napotykasz pralkę z napisem End. No, to suniesz na balkon, wtem słyszysz: „Kochanie, gdzie obiad?”. Ale mąż, widząc nierozpakowane zakupy, połączył fakty. Postanowił pomóc i zrobił obiad. Zdalnie. Zamawiając pizzę. Jesteś tak głodna, że wystarcza szybka analiza. Ser, sos pomidorowy, szynka. W sumie to cóż w tym złego. W brzuchu zawitał konkretny posiłek, więc masz siły na kontynuację dnia, a raczej wieczora. Myślisz sobie: „jutro będzie lepiej, zakupy już mam”.
I, o ile jutro, pojutrze itd. jest faktycznie lepiej, to pół biedy. Jeden gorszy dzień w biegu długiego okresu czasu jeszcze chyba nikogo nie zdruzgotał, ale jeśli takich dni jest więcej, jeśli okazuje się, że mijają kolejne tygodnie i miesiące i ciężko przypomnieć sobie chociaż jeden dzień, w którym zjadłaś przynajmniej 4 regularne posiłki, to warto się na chwilę zatrzymać.
Śmiem twierdzić, że dla większości mam początki macierzyństwa są trudne. Dla mnie również były. Co zatem zrobić, żeby w natłoku realizacji potrzeb dziecka znaleźć możliwość na realizację potrzeb własnych?
Przygotuj się – jeżeli stan zdrowia w ostatnich tygodniach ciąży Ci na to pozwala, wykorzystaj go efektywnie. Na zapas i tak nie dasz rady się wyspać.
- Zrób zapasy jedzeniowe:
- Produkty suche (ryże, kasze) wytrwają kilka miesięcy.
- Warzywa i owoce – warto zrobić z nich opcję słoikową lub mrożoną.
- Obiady – nie chodzi mi o to, abyś ostatni miesiąc ciąży poświęciła na lepienie pierogów, ale po porodzie będziesz sama sobie wdzięczna za chociażby zamrożony gulasz z indyka.
- Ustal z najbliższymi plan działania:
- Naucz się prosić o pomoc – to było dla mnie jedno z najtrudniejszych wyzwań, bo po co prosić o pomoc, skoro mogę sama. Mogę, ale jak się później okazało, ktoś inny też może, a dzięki temu jest mi łatwiej, a pomagający cieszy się, że mógł pomóc.
- Rozdziel między najbliższych domowe obowiązki, przynajmniej w pierwszych dniach po powrocie do domu niech nie zaprząta Ci głowy pranie, sprzątanie czy zakupy.
- Jeśli nie masz kogo prosić o pomoc lub zwyczajnie jesteś niezłomną „Zosią samosią”, wrzuć na luz. Nikt nie będzie oczekiwał, że świeżo upieczona mama będzie z uśmiechem na twarzy przyjmowała tabuny odwiedzających w lśniącym pałacu.
Spróbujmy ułożyć dzień od nowa. Wstajesz rano, karmisz malucha, przebierasz, nosisz, bujasz. Pewnie mniej więcej w tym czasie tata Waszego dziecka zbiera się do pracy. Pogadajcie. Myślę, że nie sprawi mu trudności zrobienie dwóch kanapek więcej i zalanie drugiego kubka herbaty wrzątkiem. Mi się to udało. Dzięki temu możesz nosić, bujać, a w międzyczasie przeżuwać pierwszy posiłek. Jeśli jednak to niemożliwe, mąż w delegacji tudzież niechętny do pomocy, zrób sobie sama śniadanie. To nie muszą być tosty francuskie i jajka po benedyktyńsku. Wystarczą kanapki. Zrobiłaś więcej? Masz z głowy również opcje na drugie śniadanie za parę godzin.
Obowiązki domowe – wrzuć na luz, pranie nie ucieknie. Niestety. Staraj się dbać o dom, ale nie kosztem siebie. W międzyczasie oczywiście karmienie, przebieranie, noszenie, bujanie razy tysiąc pięćset. Obiady. Tu zdecydowanie pomogą zapasy, a jeśli już się skończyły, to dobrze sprawdzi się gotowanie na dwa dni. Choć tu nieraz pojawia się problem, bo mąż chce kotleta i „bez wieprzka to nie obiad”. U mnie sprawdza się stwierdzenie, że jeśli nie pasuje Ci to, co jem ja, to zrób sobie sam. Warto spróbować.
Przekąski – warzywo, owoc, jogurt czy kefir. Nie wymagają, poza umyciem lub otworzeniem kubeczka, żadnej dodatkowej obróbki.
Kolacja, tu również może wykazać się mąż. Możecie też spróbować przygotować coś razem, bo przy dziecku ilość chwil we dwoje zmniejsza się. A jeśli nawet maluch też będzie miał ochotę Wam towarzyszyć, to zawsze rąk do bujania będzie cztery, a nie dwie.
Zatem. Zaczynamy zmiany! Daj znać jak Ci poszło w komentarzu.
Potrzebujesz indywidualnego dietetycznego wsparcia? –> KLIK
U nas przygotowywanie posiłków leży raczej po mojej stronie (chociaż mąż pomaga jak umie) i fakt, na początku po porodzie ciężko było pomyśleć o sobie. Ale zaczęłam pewne sprawy odpuszczać (pranie może poczekać, prasowanie nie ucieknie, a przy brudnych podłogach zakładam na nogi kapcie) i prosić najbliższych o pomoc. Wtedy nagle znalazł się czas na jedzenie i trochę ruchu:) Bardziej przeszkadza mi zmęczenie i brak motywacji…
Jesteśmy całością i ciężko poszufladkować pewne sprawy w oddzielne zakątki. Ale przy odrobinie motywacji i pomocy z zewnątrz myślę, że nie ma rzeczy niemożliwych:)
Ja na początku też chciałam wszystko robić sama i nie miałam czasu dla siebie ale przyszedł taki dzień, dość szybko, że jednak trzeba wyluzować i też poprosić o pomoc innych. I udało się znalazłam trochę czasu dla siebie. Naprawdę tylko trochę ale to zawsze coś… 🙂 teraz gdy maluch ma 4,5 miesiąca jest już lepiej ale przy jeszcze 2 dzieci jest co robić. Wieczorem gdy już dzieci śpią staram się wyjść i 30 min biegać. Nie codziennie bo to też zależy od zmiany w pracy męża ale jakoś idzie i naprawdę po tym 30 min. Wysiłku jestem tak bardzo zmęczona, że szok i świadoma tego, że malec za 2 godz. Się obudzi ale było to najlepsze 30 min dla samej siebie. Pozdrawiam
Też tak mam! Aktywność fizyczna to jedna z tych rzeczy, które szczególnie teraz, będąc mamą, daje mi poczucie, że robię coś dla siebie. Czasem się nie chce zacząć ale po treningu zawsze jest radość i satysfakcja 🙂 Gratuluję organizacji przy trójce pociech! 🙂
Zazdroszczę Wam Kobitki. Ja w dalszym ciągu, po 8.5 miesiącach, nie jestem w stanie się zorganizować. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że na początku było lepiej, bo mala wiecej spała i wiecej czasu miałam dla siebie i domu. Owszem pranie daję radę, ale sprzątanie musi poczekać. Niestety partner należy do osób mało chętnych do pomocy i niestety przez cały ten czas zmienił raz pieluche….Próbowałam rozmawiać, prosić ale twierdzi, że przecież on pracuje….
Starałam się zacząć ćwiczyć, ale zabrakło motywacji i samozaparcia…
Ja jestem Zosia samosia początki macierzyństwa mega trudne wstawianie w nocy po kilka razy, opieka i troska o malenstwo przerastaly mnie czasem Ale dałam radę,mogłam liczyć na pomoc męża Ale nieregularny czas pracy niestety nie zawsze był o przyzwoitej godzinie w domu. Teraz mogę powiedzieć po 9 mc ze czas dla mnie znam potrzeby Oskarka już nie boję się zostawić z babciami chociaż na godz to i tak dużo jak dla mnie. Problem w tym ze jak nie miałam sił sięgałam po słodycze wiem ze błąd Ale szybko dodawalo mi to energii i teraz jak się tego pozbyć popołudniu i na wieczór mam największą ochotę czym to zastąpić A słodycze no cóż lądują w szafce bo jak przychodzi ktoś w odwiedziny zazwyczaj z dziećmi to wstyd nie podać czegoś na stół