Nowy Rok zaczął się dla nas wystrzałową nowiną. Na kolejnym zdjęciu usg pani doktor „narysowała” strzałkę z opisem SYN. Ułatwiając nam tym samym zadanie bo, imię dla potomka płci męskiej mieliśmy wybrane jeszcze zanim zaczęliśmy „myśleć” o ciąży. Wersja „dziewczynkowa” już nie była taka oczywista.

Przyszła mamuśka zaczęła więc nieśmiało myśleć o kompletowaniu wyprawki, a że z dziećmi żadnego doświadczenia nie miałam, to początkowo wyprawkę kojarzyłam z łóżeczkiem, wózkiem, ubrankami i pieluchami. Czas pokazał, że to kropla w morzu potrzebnych rzeczy. O aspiratorkach się tu rozwodzić nie będę, ale temat karmienia chętnie poruszę.

Znając temat karmienia bobasa piersią z literatury i relacji doświadczonych mam, byłam przekonana, że chcieć to móc. Z niewiadomych mi przyczyn nie brałam pod uwagę różnych elementów mogących proces ten uniemożliwić albo przynajmniej konkretnie utrudnić. Wydawało mi się, że jeżeli tylko matce zależy na tym, aby dziecko było karmione piersią, to nic prostszego na drodze do sukcesu.

Przygotowałam się od A do Z. Począwszy od miejsca – nieodłącznym elementem pokoju dziecięcego stał się fotel do karmienia, nie mogło zabraknąć również rogala pomagającego wygodnie ułożyć malucha.

Myślałam, że to tak pięknie, że po porodzie dziecię położą na brzuchu, samo przypełźnie i rozpoczniemy podróż po krainie mlekiem i miodem płynącej, dlatego z mieszanymi uczuciami sięgnęłam po zakup laktatora. Jak się później okazało, on nas uratował.

Od momentu dotarcia na porodówkę starałam się między skurczami dość wyraźnie egzekwować swoje oczekiwania związane z rozkręcającym się porodem. Jednym z nich było to, aby nowo narodzony został od razu położony mi na brzuchu i aby kontakt skóra do skóry mógł trwać możliwie jak najdłużej. Więc był, ale o wymarzonych dwóch godzinach tulenia maleństwa mogłam zapomnieć, istotniejsze okazały się pomiary w oddzielnym miejscu.

Mając świadomość jak istotne są te pierwsze godziny dla właściwego rozkręcenia laktacji, próbowałam wiele razy przystawiać maleństwo, ale niestety bezskutecznie. Mimo, że wiedziałam jak ustawić dzieciątko, brakowało mi wsparcia technicznego ze strony położnych. Kolejne godziny nie przynosiły sukcesu. Gdy już stanęłam na nogi, sama zaczęłam interweniować i pytać. Okazywało się, że nie wiadomo gdzie tkwi problem, bo fizjologicznie ani u synka ani u mnie nie było problemów mogących utrudnić karmienie, a jednak nam to nadal nie wychodziło.

I tu z pomocą przyszedł laktator, odetchnęłam z ulgą, gdy mogłam nakarmić Adasia swoim mlekiem.

Wygraliśmy bitwę, ale jeszcze nie wojnę o karmienie piersią.

Cdn.